Na domu z kamienia fala
przesuwa ciężki cień
i zaraz robi się więcej miejsca
dla zmarłych i zaginionych.
W kamiennym lustrze tańczą
sprężyści, ogoleni.
Słońce skulone na ganku
zagryza cudze wargi.
Wiatr lekką ręką sypie w rany lądu sól,
głucha sofa drży, fotele chrome, kredens ślepy.
Rośnie bochen przeznaczenia
i trzepocze chorym skrzydłem pusta w środku mewa.
W kamiennym domu nad morzem
pająki szkicuję mapę
wiecznego odwrotu. Niewiele
im trzeba, by odejść stąd na zawsze.
Nić przeraźliwie srebrna
przyszywa morze do brzegu.
Zalepiamy oczy pajęczyną
i wtedy widzimy wyraźniej.
Dom z kamienia odsłania
nagie ramię, rozplata nocy ręce.
Oto łódki, chude, oszalałe
psy, płyną tam, gdzie najgłębiej.
wtorek, 5 listopada 2024
Dom nad morzem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz