Przystaniesz, chyląc głowę. Może zalśni
jedno z tutejszych słońc, które przecież znałeś
jako odbicie lustrzane przepaści:
powtarzalne i przez to tak bardzo nietrwałe.
Ujrzysz zaszłe zmiany, dotkniesz żłobień ziemi
jak twarzy, pisząc swój alfabet. Z sieni
nocy dobiegnie chłód i jego szkliste
dłonie jak przystało na zimnego służbistę
obszukają cię wprawnie tak jak każdy z cieni.
Pewnych rzeczy nie było tu niegdyś. I jeszcze
tamtego również nie. I tego. Złowieszcze
zarysy starych na horyzoncie bloków kreślą
miast przyszłości jakąś zakazaną przeszłość,
co kłóci się z rytmem, a także porządkiem
ustanowionym przez zwykłe pragnienia,
że lepiej po swojej stronie mieć tę prządkę
losu, jeśli chce się coś w osnowie zmieniać.
Świat obudzony za chwilę pogrąży się znowu
w niedbałym śnie. A wtedy wyruszą na połów
drapieżcy, którzy za dnia wyrzekłszy się jawy,
nocą bez ceremonii przechodzą do sprawy
z obojętnością godną każdego z żywiołów.
Pomimo zmian ten sam krzyk cietrzewia
bezbronny rozcina tę przestrzeń na zony:
jedną, gdzie pod tłuszczem są kości i trzewia,
drugą, gdzie w ofierze sam masz być złożony.
czwartek, 19 września 2024
Na powrót (Przystaniesz, chyląc głowę…)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz