Po walce – trudnej! – z przybojem spłowiałej
trawy, co wymaga dozy bezwzględności
popartej ostrzem, wibracją, mgłą benzyny, całej
tej otoczki, stanąłem rozprostować kości:
niebo zniżało się, aż samoloty
stały się dokuczliwe w swym pędzie na inny
kontynent, więc – zniżało się, a zaraz po tym
odbierało wysmukłość drzewom. Rdzawe rynny
i słupy spłaszczały się do formy strawniejszej
dla oczu, lecz mniej dostojnej; jednocześnie
wyzbyte trójwymiaru. Zaś co do spraw mniejszej
wagi, dalekich – horyzont bez skreśleń
gór przydawał smutku: czysta kartka, gdzie tytuł
ma swoje puste miejsce i drży nieistniejący
pierwszy wers… Gdzie armia głodnych sukcesu partykuł
czeka na szaniec najważniejszego zdania. W końcu
wiele ma swój początek, stąd może
lęk przed tym nieznanym, co płaszczyznę stawia
w pionie, formując w ten sposób ów sworzeń
obrotowej sceny, gdzie drżą w splocie kosiarka i trawa.
czwartek, 28 września 2023
W splocie
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz