Jasne, że można to było przewidzieć: tnące nieustannie
deszcze zawsze wypłukują resztki zdrowego rozsądku;
a nadto burze! Te – popołudniowe, wieczorne i poranne,
najbardziej niespodziane, gniewne. Byliśmy od początku
skazani: bagniste, psiakrew, prowincje Rzymu. W kieszeniach
zmięta książki stronica, wytarta figura szachów, chusteczka
pamiętająca czułość ukochanej – litery imienia
splotły się w monogramie w węzeł razem z reszką,
tworząc monetę idealną, taką, której nie zdradza
podejrzany brzęk ni zostająca na rękach pozłota
fałszu. Lecz pora deszczowa to czas, gdy wszystko się składa
według przewrotnego wzorca. Idąc z miasta Lota,
ruszaj raczej na południe, jedyny kierunek,
który daje ci jakąś szansę – nadzieję na suchą
stopą przejście topieli, choć, jak mówią, w sumie
tamtejsze słońce wypala przewiny wraz ze skruchą.
Dłoń nerwowo zaciska się na drewnianym laufrze, zatarty
częściowo druk nie pozwala już nawet na to, ażeby
nadać wędrówce jakiś inny sens ponad ten,
że idąc, przynajmniej wiesz, że nie jesteś na własnym pogrzebie.
środa, 30 czerwca 2021
W deszczu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz