Uśmiecha się,
kiedy we dwóch chcą go stąd zabrać,
siedzącego na wiklinowym zydlu
pod rozstrzelaną ścianą,
przy torach, na tyłach
opuszczonych garaży.
Przejeżdża pociąg, letnie w swoim blasku
światła migocą z pośpiesznym zapałem.
Skrzypi narożny dom
niby łódź przemytników
wiozących dusze. Szlaban
przemawia w uniesieniu.
Ten, którego zabierają,
szepcze, że chce tylko patrzeć
i że nie robi przecież
niczego złego.
W pięknie jego epoki
zakwitł i znikł cały ten cichy zachwyt.
Musisz na nowo zapleść warkocze
tamtych spojrzeń. Uprzątnąć mrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz