poniedziałek, 23 czerwca 2025

Tálanton

 
Otrzymywałem, jak ktoś,
komu darowana jest
druga i kolejna szansa.

Ale nie myślałem o tym,
a przynajmniej nie w taki sposób.

Mijały dni bezmyślne, ciemne.

Te wszystkie nazwy kruszców,
bywało, trudne do spamiętania.
Przymioty najwyższej próby,
cnoty zakrywające moje ubóstwo.

Ukrywane
w lęku przed ich doskonałością.

Czasem ręce, przyznaję,
miałem zdrapane do krwi
od przerzucania
ostrych gruzeł
lub rozbitych cegieł,
byle nie widzieć.

Ale to rzadko.
Częściej było inaczej.

Koparka zagłębiała lemiesz
i zasypywała skarb,
do którego trafić nie sposób,
bo dookolne
stawało się pustynią.

Patrzyłem, ja i wielu, bezradny.
Bo i co miałem zrobić?

Witki, którymi znaczyłem miejsca,
usychały każdego wieczora.

A co zrobić,
gdy przyjdzie
zdać rachunek?

Co powiedzieć? Jak wytłumaczyć?
Jakim usprawiedliwić się krzykiem?
Na jakiej oprzeć się
lasce zawstydzonego milczenia? 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz