Garncarz, z poczucia obowiązku albo nudy, stopą
wprowadzał koło w obrót i niejako przy tym
stwarzał metrum planety nowej, która oto
zagęścić miała kosmos jeszcze jednym bytem.
Dzban, wyłaniając się wolno spod błotnej przykrywy
jak szyb z rdzy zdjęcia, czekał, aż go czas napełni
lub zamieni w skorupy. Kogóż może dziwić
ten los? Rzecz zwyczajna wśród rzeczy śmiertelnych.
Stygnie szary żar ciszy. Próżnię, co czekała
na chłód wody, oliwny blask, gorączkę wina,
wiatr zmieni w inną pustkę rozpiętą na skałach
obłoków, gdzie nieznane „Tam” się wciąż poczyna
na nowo. Kształcie wydarty powietrzu! Tej walki
znając wynik, dotyk składa homagium nieszczere
zegarom i z uporem rzeźbi twarz westalki
niknącą w lustrze ognia. Drżą dłonie w popiele.
Trzymam w rękach skorupy, o skorupach piszę;
letnia burza rozbite chmury czernią smaga.
Woda cieknie przez palce. Na skorupie przysiadł
jeden z wróbli – ruchliwa nad dzbanem przewaga.
poniedziałek, 31 marca 2025
Garncarz i wróble
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz