Idąc po śniegu – który
zaległ dziś w niewielkim ogrodzie
łączącym postrzępiony smutek
czterech czy pięciu
bloków w jednolite
przedmiejskie tristia –
starałem się wkładać stopy
w ślady nieznanego zwierzęcia,
nocnego zbłąkanego psa, jak przypuszczam.
Moje podeszwy
były znacznie większe niż te,
rozrzucone w dziwnym porządku,
ciemniejące tropy; musiałem
stawać na palcach,
by ich nie zadeptać jak małych
cichych owadów. Więc
miałem, być może: nadal mam,
przewagę. Nad warstwą śniegu
unosił się wciąż
oddech torujący drogę
do sekretów skostniałej ziemi
i latarnia stygła
w wiecznym ukłonie, który
zauważyłem dziś po raz pierwszy,
patrząc, jak jej cień zagarnia ślady
do zbioru mającego za nic
każdą możliwą tu jeszcze
część tak bardzo wspólną.
czwartek, 5 maja 2022
Idąc po śniegu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz