niedziela, 18 sierpnia 2019
Na zimę Breneńską
Z dala od miast. Bo i do miast – po co?
Kolebie się zimowy księżyc nad zimową łąką
i tnie na połowy wzgórze. Wilgnie z wolna
srebrna, ciężka lawa na podołku dnia.
Otulony zimą i niemal kompletny
w tym przyleganiu do sensów, kryjesz
dłonie w poszyciu kurtki, idąc
jak las, co właśnie zrzucił z siebie
ptaki. A droga się wznosi
pod stopą i lekkie
zdają się ślady – świadectwo
tego, co było – nie było, więc
godne wspomnienia. Przesypuje się
zima w tykwie doliny. Nawet
zakończenie wiersza zagubi się w pyle,
jakby jednym były koniec i początek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz