Zanurza się w stawie
i bierze cały ciężar zieleni w siebie, również
pełnię słońca, choć
najpierw na piersi je wiesza,
dumny! I patrzy,
jak niknie staw pod
jego cieniem i coś
nowego się stwarza, zupełnie
w tym samym miejscu. I on sam
się rodzi także. Także. Gdy ryby
tańczą jeszcze w powietrzu. I gdy noc
trawi wnętrze świata
jakby coś bardziej
delikatnego niż kocie spojrzenie
mościło sobie leże
w rdzawej blaszance, kołysce z płonącej blachy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz