środa, 10 grudnia 2014
Na dnie ogrodu
Wstrzymały mnie pędy przebijające
nawet skałę, jej krzepką litość. Wobec tego piszę,
pisałem w oplocie ich siły. Tutaj jest
nowoczesność, a tutaj, dwa kroki w bok, już po niej.
Drży słońce
wymiatane pręcianą miotłą z zaułków.
I to, co następuje: cień pijaka lub
kobiecy okruch muzyki.
Za firanką nie gasną lampy radia: Monachium,
Luksemburg, Lizbona. I jest
po deszczu jak po końcu świata.
A mój bieg jałowy; próżnia, choć w ogrodzie
wszelkiego stworzenia: skorup, żyjątek, bezpotomnych
gwiazd. Mój pęd wstrzymywały pędy
wyrastające z każdej strony
słowa. Jakby ono było
ziemską kulą i my
na niej, nasze bose stopy,
dłonie drżące od atłasowej niewinności,
lżejszej niż ciemny błysk
wiewiórczego oka na dnie ogrodu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz