Wciąż w cieniu miecza,
który wypalał
w trawach proste wzdłużone kształty
jak rozsypane wskazówki kompasów,
wciąż po omacku,
wciąż dotykając swoich oczu,
szli, kolanami sprawdzając wilgoć ziemi,
przesuwając palcami
wzdłuż wychudłych rąk,
zgięci pod ciężarem
nieba, które tamtego dnia
spadło na wzgórza
ich pleców,
na płaskowyż
zawstydzonego oczekiwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz