środa, 11 lutego 2015
Po latach
Miasto odcina się od
fabrycznej dzielnicy pustką
rozpiętą między falistą blachą (morze)
a zielonym snem (westchnienie Penelopy?);
po co komu te długie cienie hangarów
i rdzewiejące dni,
gdzie pracuje tylko echo
kroków tego, co właśnie
zechciał (żeglarz, w pijanej odwadze) pójść
na skróty, wybierając
formę ugody z losem,
który wyznacza
drogę od stóp do głów
i każe przechodzić
samego siebie
wskroś wypalonych na mrok cegieł,
prosto na czerwone światło
komina, błyszczące jak
oko nocnej ryby
nad kołyską, łzawiąca dioda
wyłącznika.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz